Na podwórku przed klasztorem michalitów na warszawskim Bemowie codziennie o godzinie trzynastej zaczyna się ruch. Dzieci z pobliskich szkół od razu po skończonych lekcjach biegną do ośrodka „Michael”. – Najbardziej lubię zajęcia z ceramiki. Wczoraj ulepiłam z gliny dom z meblami, które można przestawiać – mówi Ola, uczennica podstawówki, prezentując swoje dzieło. Jej koleżanka Ada lubi chodzić na zajęcia muzyczne, Franek na ściankę wspinaczkową, a Michał na zapasy. – Oprócz tego mamy jeszcze grupę teatralną, socjoterapię, zajęcia z logopedą i siłownię, a niedługo będzie można też korzystać z basenu – wymienia ks. Marek Posełkiewicz CSMA, dyrektor ośrodka. Młodsze dzieci przychodzą do oratorium „Chatka Michatka”, a młodzież gimnazjalna i licealna – do świetlicy „Przystań u Michała”. Korzysta z nich ok. 80 osób.
Ośrodek Wychowawczo-Profilaktyczny „Michael” powstał przede wszystkim dla dzieci i młodzieży ze środowisk zagrożonych alkoholizmem, ale może się do niego zgłosić każdy, kto chce wartościowo spędzić czas po szkole. – Jesteśmy tu na potrzeby mieszkańców, nie tylko tych, którzy chodzą do kościoła – mówi ksiądz dyrektor. Nie lubi używać określenia „trudna młodzież”. – Jeśli ma się dla młodych czas i ciekawą ofertę zajęć, to naprawdę chętnie przychodzą. Ważne, żeby nie byli sami – zaznacza. – Na tym właśnie polega metoda uprzedzająca św. Jana Bosko, którą posługujemy się w wychowaniu: cały czas towarzyszymy naszym podopiecznym, jesteśmy z nimi, żeby nie mieli okazji do pobłądzenia. Trzeba im pokazać, że potrafią sami coś zrobić, że dadzą radę. Czy widać efekty? Często dopiero po kilku latach. Dla nas ważne są drobne owoce: to, że dziecko zaczyna się uśmiechać, że chce u nas zostać.
Podobne metody wychowawcze stosował na przełomie XIX i XX wieku bł. ks. Bronisław Markiewicz, założyciel Zgromadzenia św. Michała Archanioła oraz jego żeńskiej gałęzi – Zgromadzenia Sióstr św. Michała Archanioła. Jako salezjanin pragnął przenieść idee ks. Jana Bosko na polski grunt: przede wszystkim przeciwdziałać alkoholizmowi i dbać o wychowanie młodzieży. Działał na Podkarpaciu, opiekując się ubogimi osieroconymi chłopcami i dziewczętami i ucząc ich wytrwałej pracy. Jedną z jego metod walki z pijaństwem było właśnie zakładanie świetlic, by zapewnić ludności rozrywkę ciekawszą niż spędzanie czasu w karczmie. Dziś księża michalici i siostry michalitki kontynuują jego dzieło, prowadząc oratoria, przedszkola, szkoły i placówki wychowawcze w całej Polsce i za granicą. Ze świetlicy „Przystań u Michała” dobiegają dźwięki disco polo. Młodzież w oczekiwaniu na zajęcia właśnie włączyła jeden ze swoich ulubionych teledysków. – Żeby wejść w ich świat, musimy poznać, jakiej muzyki słuchają, jakie filmy oglądają – wyjaśnia Andrzej Jędrysiak, wychowawca. – Jeśli to coś niewłaściwego, musimy odpowiednio zareagować, wytłumaczyć. Bo z rodzicami rzadko mają okazję o tym porozmawiać.
Większość dzieci pochodzi z rodzin niepełnych. W domu i w szkole mają ogromne problemy. – Mnie też przez pierwszy rok nie było z nimi łatwo, musiałem wypracować pewne granice. Najlepiej dotrzeć do nich przez osobisty przykład. Jeśli proszę, żeby coś zrobili, ja też powinienem to zrobić – zaznacza wychowawca. – Jako kadra ośrodka musimy im pokazać, że naprawdę nam się chce spędzać z nimi czas. Oni mają dużo ciekawych pomysłów i potrafią z siebie sporo dać, jeśli się ich odpowiednio ukierunkuje.
Panu Andrzejowi udało się na przykład zainteresować młodzież gotowaniem. Codziennie razem przygotowują ciepłe posiłki, a nawet pieką ciasta, ostatnio serniki. Dzięki jednemu z wolontariuszy młodzi polubili także gry planszowe – potrafią się w nie zaangażować bardziej niż w te komputerowe! Często chodzą też do kina i do teatru. I oczywiście odrabiają lekcje, w czym pomagają im wolontariusze. – Najbardziej podoba mi się tu fajne towarzystwo – chwali Julia, gimnazjalistka, która od trzech lat przychodzi do ośrodka. – Denerwuje mnie tylko trochę sztywny regulamin, zwłaszcza to, że nie można używać telefonu. No i nie znoszę zmywania po posiłkach – dodaje szczerze. W wakacje Julia była na pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. – Poszłam z ciekawości, żeby zobaczyć, jak to jest. I było super! – zapewnia.
Do praktyk religijnych kadra ośrodka nikogo nie zmusza. Gdy pan Andrzej zaczął pracować w świetlicy, nie wierzył, że którykolwiek z wychowanków będzie chciał z własnej woli pójść na pielgrzymkę. – A tymczasem w ciągu trzech lat zdecydowało się na to dziesięć osób. I to wcale nie byli ci najgrzeczniejsi – zaznacza. – Na pielgrzymce też dawali nam się we znaki, ale i wiele się nauczyli: zobaczyli młodą, atrakcyjną twarz Kościoła. Wcześniej nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że w pielgrzymkach bierze udział tak wiele osób w ich wieku. Taki widok ma świetne działanie terapeutyczne.
Hanna Dębska |