New Horizons wystartowała 19 stycznia 2006 r. i przeleciała blisko 4,8 mld km. Całkowity koszt tej wyłącznie naukowej, a nadal realizowanej misji to ok. 720 mln dolarów – ok. 2,7 mld zł. To tyle, ile w Polsce kosztuje budowa kilkudziesięciu kilometrów drogi ekspresowej, Stadionu Narodowego czy zakup pociągów Pendolino. Za to jaki prestiż! O amerykańskiej sondzie mówi dziś cały świat, bo dzięki niej ludzkość przekroczyła kolejną granicę. Dokładnie 50 lat temu Mariner 4 przesłał na Ziemię fotografie powierzchni Marsa. Od tego czasu człowiek poprzez swoje maszyny „dotarł” do wszystkich planet Układu Słonecznego – Pluton był uznawany za planetę do 2006 r. – i znacznie poszerzył wiedzę na temat swojego miejsca we Wszechświecie i jego początków.
Trudno nie wyrazić uznania dla konsekwencji Stanów Zjednoczonych w realizacji celu przyjętego przed półwiekiem. Kosmiczny wyścig z ZSRR przecież się zakończył, w Białym Domu urzęduje już dziesiąty od tamtej pory prezydent, a NASA musiała stawiać czoła cięciom budżetowym. Sukces misji New Horizons buduje wśród Amerykanów poczucie narodowej tożsamości i dumy. Wpisuje się w historię ich kraju, który budowali od podstaw pionierzy, oswajając nieprzyjazne ziemie. Można w nim znaleźć wytężony zbiorowy wysiłek pracowników NASA, którzy zaplanowali działania sondy co do sekundy, ale i dużą dawkę romantyzmu, przejawiającego się choćby w umieszczeniu w sondzie prochów odkrywcy Plutona Clyde’a Tombaugha. To także korzyści materialne, wynikające z rozwoju technologii wymuszanego przez przemysł kosmiczny. Każdy mieszkaniec USA może się dziś pochwalić: „We’re the first ones! We did it! Yes, we can!”. I kto wie, czy ten efekt udanej misji New Horizons nie jest równie ważny, co uzyskane dane naukowe.
Michał Ziółkowski |