20 kwietnia
sobota
Czeslawa, Agnieszki, Mariana
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Boskie Matki

Ocena: 0
8890
Wybrały życie dziecka, choć lekarze mówili: „Ma pani nowotwór, żeby się leczyć, ciążę trzeba usunąć”. Dzieci dały im siłę do walki.
Joanna Jaworska z mężem Rafałem

– Tak szybko nie planowaliśmy drugiego dziecka. Dopiero co wróciłam do pracy po urlopie wychowawczym. Jednego dnia dowiedziałam się, że jestem w ciąży, następnego, w rutynowym badaniu tarczycy, wyszły guzki. Jak się okazało złośliwe i szybko dały przerzuty – opowiada Joanna Jaworska. Taka choroba w trzydziestym roku życia? Totalny szok.

– Byłam w trzecim miesiącu, kiedy lekarze powiedzieli, że najlepszym rozwiązaniem dla mnie byłaby aborcja, bo leczenie radioaktywnym jodem zabije dziecko – relacjonuje Joanna. Prawdopodobieństwo, że po urodzeniu dziecka nie przeżyje, było duże. Po drugiej stronie wyboru stał dwuipółletni Franuś. – Pomyślałam o aborcji: „Nie ma takiej opcji!”. Moja wiara, przekonania wykluczały aborcję. Mąż też jest ugruntowany religijnie. Byliśmy jednomyślni – wspomina.

Pierwsze trudności się pojawiły, kiedy trzeba było znaleźć lekarza do prowadzenia ciąży. Cudem, w jednym z oddziałów onkologicznych, udało się Joannie trafić do programu medyczno-badawczego i zakwalifikować do usunięcia tarczycy, a nie tylko przerzutów.

– Dzień przed operacją dowiedziałam się, że będzie córka. Poczułam więź z pięciomiesięczną Tereską. To była dla mnie ogromna siła – mówi wzruszona. Potrzebna, bo operacja wiązała się z silnym bólem. Przerzuty były do żuchwy i obojczyka. Nowotwór wplątał się też w nerwy jednej części twarzy, które trzeba było usunąć. Z powodu ciąży leki przeciwbólowe poza paracetamolem były zakazane. – Po operacji przez 2–3 dni nie czułam ruchów Tereski. Odetchnęłam, kiedy się okazało, że tak długo spała po narkozie – wspomina. Operacja potwierdziła nowotwór złośliwy, lekarz pytany o rokowania powiedział: „dwa lata życia”.

Tereska w pełni sił przyszła na świat w styczniu. – Długi czas żyłam w lęku, że „zaraziła” się ode mnie chorobą – opowiada Joanna. W końcu czerwca odbyła się kontynuacja leczenia – jodoterapia. Dla rodziny oznaczało to miesięczną rozłąkę, bo pacjent napromieniowany jodem jest niebezpieczny dla otoczenia, zwłaszcza dla dzieci.

– Mąż wyjechał z Frankiem i Tereską do rodziców. Styczność z poważną chorobą i opieka nad małymi dziećmi wymagają dużej dojrzałości. Rafał świetnie sobie poradził – ocenia Joanna. Ona sama przez miesiąc nie wychodziła z domu. – Żeby nie zwariować, zabrałam się do malowania naszej kawalerki – śmieje się dzisiaj.

Efekt jodoterapii możliwy był do sprawdzenia dopiero po pół roku: kontrolne napromieniowanie jodem i dwutygodniowa rozłąka z rodziną. Niestety, komórki nowotworowe wciąż były. To oznaczało kolejny pobyt w szpitalu i pięć tygodni bez rodziny.

– Te rozstania kosztowały najwięcej – wspomina. W końcu oczekiwany efekt: nie ma komórek nowotworowych! – Moja choroba wiąże się z czekaniem. Za rok kolejna kontrola. Zawsze miałam dużo siły i optymizmu. Choć lekarze dawali mi dwa lata życia, żyję już rok dłużej. Nie czuję się chora, ufam, że się pomylili w rokowaniach. Brak możliwości decydowania o sobie jest czymś trudnym – wyjawia Joanna. – Trzeba zdać kierowanie swoim losem Bożej Opatrzności. – Cieszę się każdą chwilą. Chwytam, co się da, kursy i warsztaty – mówi o swoim życiu. – Dziś minęły trzy lata od operacji. Siłę dają mi bliskie osoby, mąż, życzliwi ludzie. Dzieci z samego rana przybiegły do mnie z kwiatami. I właśnie one, ich uśmiech, czułość, spontaniczność, miłość, to cały czas bijące źródło.

Judyta, znaczy wojująca

Jest piękną, niespełna trzydziestoletnią kobietą. Na głowie nosi starannie upięty czepek. Trzy dni przed Wigilią przyjechała do Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie na ostatnią chemię. Za trzy miesiące urodzi się syn.

– Wszystko potoczyło się błyskawicznie – opowiada. W lipcu w gabinecie ginekologa pierwsza wiadomość była radosna. – Jest dziecko! – potwierdził lekarz. Za chwilę druga, mrożąca krew w żyłach – guz piersi. Niestety, obawy się potwierdziły – złośliwy. – Z radości w rozpacz. Nowotwór pojawił się szybko, choć badania prowadziłam regularnie, bo mama chorowała na raka – opowiada Judyta.

– Jesteśmy rodzicami dwójki dzieci i bardzo czekaliśmy na kolejne – mówi. Usunięcie ciąży proponował jeden z lekarzy onkologów. – Mój ginekolog, wspaniały lekarz, powiedział, że ciąża nie zagraża życiu. Sam zadzwonił do dr. Giermka, prowadzącego leczenie kobiet w ciąży w Centrum Onkologii w Warszawie, i umówił wizytę – wspomina.

Ciąża „dba” o ich organizm.
Myślę, że ciąża to jest taki okres,
kiedy organizm kobiety jest specjalnie chroniony,
powoduje, że lepiej znosi leczenie

Na początku był wielki szok, kiedy na wizycie u dr. Giermka usłyszała, że trzeba usunąć pierś. – Wbrew pozorom nie jest tak łatwo się z tym pogodzić, choć nie to jest najgorsze. Od razu powiedział, że po operacji potrzebna będzie chemioterapia. Nowotwór był bardzo złośliwy. Bałam się o dziecko. Milion razy pytałam, czy bez tego nie da się obejść – wspomina.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 20 kwietnia

Sobota, III Tydzień wielkanocny
Słowa Twoje, Panie, są duchem i życiem.
Ty masz słowa życia wiecznego.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 55. 60-69
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane artykuły



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter