Ks. Jerzy ze swoim proboszczem ks. Boguckim
Księdza Jerzego poznałam na opłatku dla pracowników służby zdrowia u ks. kardynała Wyszyńskiego, na który – choć spóźniona – przybiegłam pełna nadziei, bo opłatek na Miodowej to zawsze była wielka sprawa: porcja ciepła i radości oraz łyk świeżego powietrza. Bywałam tam „od zawsze”, w Rodzinie Rodzin, potem jako studentka i jako sanitariuszka z Warszawskiej Pieszej Pielgrzymki. Na pielgrzymkę pierwszy raz poszłam w roku 1952, mając lat jedenaście, to w „sanitariacie” – jak pół wieku temu nazywano naszą pielgrzymkową służbę zdrowia – czułam się jak u siebie. Ksiądz kardynał znał nas po imieniu.
Wtedy, na tym opłatku 1978/79 r. pierwszą troską księdza Jerzego, którą się z nami podzielił, było to, że na comiesięcznej Mszy Świętej dla pielęgniarek nie było... pielęgniarek. Kiedy od naszej maleńkiej grupy pielęgniarskiej odszedł do innych uczestników uroczystości, popatrzyłyśmy po sobie i stwierdziłyśmy, że chyba trzeba będzie mu pomóc. Zaprosił nas wtedy do siebie, aby porozmawiać o rozpoczynającej się wspólnej pracy; był wikarym w parafii Dzieciątka Jezus. Nie miał gotowego planu, nie zamierzał niczego narzucać.
Chciał poznać nasze problemy i oczekiwania, aby dawać to, co rzeczywiście jest nam potrzebne. I tak się zaczęły te spotkania, jedne na modlitwie i równolegle drugie, poświęcone naszym problemom zawodowym i ludzkim. Od samego początku przekonałyśmy się, że w trudnej sytuacji możemy liczyć na pomoc księdza. Jeśli nie mógł pomóc osobiście, szukał pomocy u innych. I tak było zawsze. Kiedyś np. na samym początku, zwrócił się do mnie z prośbą o pomoc dla niezamężnej ciężarnej pielęgniarki, która nie miała pracy. Udało mi się znaleźć dla niej pracę w szpitalu, w którym pracowałam. Sprawy ułożyły się dobrze. Dziewczyna urodziła zdrowe dziecko, ojciec dziecka ożenił się z nią.
Rekolekcje Duszpasterstwa Pielęgniarek
W stanie wojennym, kiedy sądzono pracowników Huty Warszawa, ksiądz Jerzy chodził na ich rozprawy w sądzie, aby byli pewni, że ich duszpasterz jest z nimi. I że ich rodziny nie pozostaną bez pomocy. W sierpniu 1984 roku umierała w domu najbliższa mi osoba. Chciałam poprosić do niej księdza z sakramentami. Pani w kancelarii parafialnej odpowiedziała mi, że ciocia pewnie już nie żyje od kilku godzin, a ja chcę jedynie uzyskać papierek do pogrzebu. Zszokowana zadzwoniłam do księdza Jerzego, który niezwłocznie przyjechał do nas i udzielił jej sakramentów. Kiedy ciocia umarła, był poza Warszawą, ale wrócił, by poprowadzić pogrzeb 3 września 1984 roku. Był to okres bardzo już nasilonej nagonki na księdza Jerzego; w kilka dni później miał miejsce pierwszy – nieudany – zamach na jego życie, ale nikt z nas nie przypuszczał, że za dwa miesiące będziemy uczestniczyli w jego pogrzebie... To tylko kilka przykładów potwierdzających słowa księdza Jerzego, że zawsze będziemy miały miejsce w jego sercu, a równocześnie przykład, jak należy służyć drugiemu człowiekowi.