Podobny symbol towarzyszył także rozpoczęciu pierwszej pielgrzymki św. Jana Pawła II do zniewolonej komunizmem Polski. Czy to tylko przypadek, że na ówczesnym placu Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 roku za plecami papieża, wzywającego Ducha Świętego nad umiłowaną Ojczyzną, też widniał potężny krzyż z zawieszoną na nim ikoną Matki Bożej Królowej Polski? A może raczej opatrznościowe zamknięcie pewnego etapu narodowej historii, rozpoczętej w roku 1939 i zakończonej dopiero pięćdziesiąt lat później? Próby narzucenia Polsce komunizmu ze Wschodu nie miały przecież żadnych szans powodzenia. Dopiero na ruinach państwa, zniszczonego wspólnie przez Niemcy i ZSRR oraz zdradzonego przez aliantów, możliwe było zaprowadzenie antyreligijnych i antyludzkich rządów. W tym znaczeniu krzyż z KL Dachu i ten z placu Zwycięstwa mają ze sobą coś wspólnego, chociaż w obydwu przypadkach nawet usunięcie murów i krat nie oznaczało jeszcze osiągnięcia wolności. Bo tej – jak mówił św. Jan Paweł II – nie można mieć raz na zawsze, ją trzeba ciągle zdobywać. Czasem w mozole i we krwi.
Rola św. Jana Pawła II w naszej drodze do wolności była rolą Mojżesza. Warto to przypomnieć w rocznicę jego kanonizacji. Miała wpisane w swą treść wyprowadzenie nas przez „Morze Czerwone”, nadanie Dekalogu, upomnienia wobec szerzącego się kultu złotego cielca i wzywanie Bożego Miłosierdzia nad grzesznym ludem. Papież, wiedziony Bożym światłem, widział dalej i więcej. Czuł pewnie nadciągającą już dyktaturę relatywizmu, kiedy niezwykle emocjonalnie u początków wolności przypominał nam Dekalog. Najmocniej chyba stawał w obronie zdrowej rodziny, złożonej z ojca i matki, oraz w obronie praw dziecka do urodzenia, wychowania i dobrego przykładu ze strony rodziców.
Co nam z tego zostało, prócz kwestionowanych obecnie zapisów w Konstytucji, na które w początkach lat dziewięćdziesiątych zgadzali się nawet przedstawiciele postkomunistycznej lewicy? Jak Polska przyjęła wołanie św. Jana Pawła II o ludzi sumienia dokładnie przed dwudziestu laty w Skoczowie? Czy nie słyszeli tego politycy, którzy dzisiaj jako „katolicy” represjonują lekarzy, aptekarzy i położne za kierowanie się sumieniem w kwestii ochrony życia? Czy ludzie konsekwentnie wierzący w Boga nie są dzisiaj spychani na margines, ośmieszani i piętnowani?
Albo co w kontekście dyktatury relatywizmu zostało nam z papieskiego wołania do ówczesnej młodzieży, aby każdy strzegł „swojego Westerplatte”? Co z jego encykliki Veritatis splendor, w której pisał, że prawdy się nie ustala według swojego widzimisię, ale się ją odkrywa i pokornie przyjmuje. Wtedy było oczywiste, że prawda, za którą tęskniliśmy w czasach komunistycznej cenzury, jest warunkiem i owocem wolności. Jak to się więc stało, że dzisiaj obrona obiektywnej prawdy traktowana jest jako przejaw nietolerancji wobec inaczej myślących lub żyjących? Kto jeszcze pamięta wypowiedziane nieprzypadkowo właśnie w polskim parlamencie ostrzeżenie św. Jana Pawła II, że demokracja bez wartości przeradza się w jawny albo ukryty totalitaryzm?
Dlaczego więc dzisiaj pozwalamy sobie narzucać demokrację bez odniesienia do niezmiennych wartości? Czy nie z powodu kapitulanctwa i lenistwa ludzi wierzących w Chrystusa? Mówił niedawno abp Henryk Hoser SAC, że nawet Kościół w Polsce zdradził św. Jana Pawła II. Zdradził i zdradza nie tylko w odniesieniu do nauczania o małżeństwie i rodzinie, ale również w odniesieniu do nauczania o wolności człowieka i narodu, którego nie sposób zrozumieć bez Chrystusa i bez Jego krzyża.
ks. Henryk Zieliński |